Jedziemy, jedziemy i jedziemy. Wokoło pustynia i jakieś nędzne osady co 100 mil. Ale jest coś co każdy zna i chciały tam być. To droga 66:
Mi się udało, czego i Wam życzę.
Jedziemy, jedziemy i jedziemy. Wokoło pustynia i jakieś nędzne osady co 100 mil. Ale jest coś co każdy zna i chciały tam być. To droga 66:
Mi się udało, czego i Wam życzę.
Rano leniwa pobudka, bo nie ma już pośpiechu. Nasza przygoda dobiega końca. Dzisiaj tylko spacer 10 km krawędzią kanionu. Zalecają żeby ludzie z lękiem wysokości się tam nie pchali. I mieli rację, bo widoki fantastyczne, ale od przepaści kilkusetmetrowej bez żadnych zabezpieczeń metr, a w porywach dwa. Nie zdawaliśmy sobie sprawę, że kanion ma w jednym z punktów, który mijaliśmy aż 97 km szerokości. Szok. Spacer udany i emocjonujący.
Jeżeli jedziemy na Grand Kanion to nie możemy zapomnieć o jednym punkcie czyli Horseshoe Bend. Miejsce, które zapewne każdy rozpoznaje po jednym zdjęciu.
Ale to nie jest nasz dzisiejszy cel. My wstajemy o 6 w nocy i ruszamy na autobus. Po parkach narodowych jeżdżą autobusy za darmo, żeby ograniczyć ruch samochodów. Stajemy na najpopularniejszym szlaku Bright Angel Trailhead i ruszamy w dół. Po raz pierwszy w życiu będąc w górach zaczynam wędrówkę schodząc w dół i to ponad 1000 metrów, nieźle.
Jakoś udało nam się szczęśliwie zakończyć ten dzień. Ochów i achów było co niemiara. Wieczorem ognisko ( w Parku Narodowym!!!!!) ze stekami wołowymi na ruszcie, a jutro zaplanowana wędrówka brzegiem kanionu.
CDN
Ciężko nam było pożegnać się z Zion NP, ale czas w drogę. Podobno następny jest całkiem, całkiem, ale zobaczymy. Przemieszczanie się po tak wielkim kraju wymaga sporo czasu, więc jak zwykle przejazd został zaplanowany na cały dzień. Są to odległości rzędu 200 - 300 mil razy 1,6 km to daje obraz. Po drodze są różne atrakcje więc jeden dzień to tak na styk. Po drodze w planie była hydroelektrownia na Kolorado. na mnie zrobiła większe wrażenie niż poprzednia. Zresztą sami zobaczcie.
Dzisiaj przenosimy się dalej. Jeszcze tylko pożegnalne zdjęcia i w drogę. Trzeba wjechać na przełęcz 2400 metrów, a potem zjazd w kierunku Arizony.
Naszym punktem docelowym jest Grand Kanion, ale po drodze nocujemy jeszcze w miasteczku Page, a jutro camping w Parku Narodowym i tak przez kolejne trzy dni. Jak na razie to powitał nas grad i obecnie jak to piszę burza. Zobaczymy co będzie jutro.
Żeby być na czas wstaliśmy dość wcześnie i już o 7.30 byliśmy na przystanku autobusowym. Przejazd z 1 na przystanek Nr 5 i w drogę. Okazało się, że sporo tych ludzi wybiera się tam gdzie my. Już na początku szlaku sprawdzili nas rangersi czy mamy pozwolenie. Potem już tylko mozolna wspinaczka pod szczyt. A tak wygląda nasz cel:
Trzeba go zajść z lewej strony bo tylko tam nie ma pionowej ściany i droga zabezpieczona jest łańcuchami.
Podejście momentami jest dość ostre i widać, że wykute w skale. Pracowały tu w latach 30 - tych specjalne hufce pracy, żeby w czasie wielkiej recesji zarobić na wyżywienie. Prawdopodobnie to dzięki ich pracy teraz możemy przemierzać te szlaki. Jest ciężko, ale dajemy radę. Pod wejściem na łańcuchy kolejna kontrola. Była przed nami grupka, która pozwolenie miała od 13 tej i niestety Panie w mundurkach kazały im czekać. Takie mają zasady. Nie jest to dziwne bo ścieżka jest jedna i mijanki zejście wejście są bardzo utrudnione, a wręcz na granicy z możliwością odpadnięcia kilkaset metrów w dół. Byłoby długie aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, a potem bach. Problem też stanowią ludzie, którzy się tam pchają i mają straszny lęk wysokości. Z góry po prostu zjeżdżają bardzo powoli na tyłkach trzymając się oburącz łańcuchów. Widok z góry to miodzio.
Najfajniejszą rzeczą na nowym biwaku jest to, że wieczorem zakładamy tylko ciepły polarek i z tego powodu nie strzelamy zębami. Nie śpimy w śpiworach, tylko przykryci śpiworami. Pełna rozkosz. Ma tu wpływ wysokość, bo jesteśmy tylko na 1200 m n.p.m., a poprzednie noclegi to zawsze wychodziły na około 2000 m. Ale co tam w Zion kanionie. Pierwszy dzień chłopaki poszli na szlak wodny. Czyli marsz kanionem korytem rzecznym. Ja niestety musiałem zrezygnować ze względu na przeziębienie, które trzymało mnie już przez dwa dni. Ale nie ma tego złego. W kanionie jest wiele tras, które spokojnie można sobie przejść i są tak zrobione, że nie ma możliwości pobłądzenia. Wybrałem się nad jeziorko, które było 300 metrów powyżej kanionu. Widoki po drodze przednie. Budowa tych skał wprost fantastyczna. Jak zauważyliśmy sporo na campingu było ludzi uprawiających wspinaczkę i powiem, że naprawdę mają tu mnóstwo zajęcia. Od kilku metrów ścianki do kilkuset. Zresztą sami zobaczcie kilka tych zdjęć: