czwartek, 6 października 2022

USA powrót

 Jedziemy, jedziemy i jedziemy. Wokoło pustynia i jakieś nędzne osady co 100 mil. Ale jest coś co każdy zna i chciały tam być. To droga 66:

Mi się udało, czego i Wam życzę.


USA Grand Kanion.

 Rano leniwa pobudka, bo nie ma już pośpiechu. Nasza przygoda dobiega końca. Dzisiaj tylko spacer 10 km krawędzią kanionu. Zalecają żeby ludzie z lękiem wysokości się tam nie pchali. I mieli rację, bo widoki fantastyczne, ale od przepaści kilkusetmetrowej bez żadnych zabezpieczeń metr, a w porywach dwa. Nie zdawaliśmy sobie sprawę, że kanion ma w jednym z punktów, który mijaliśmy aż 97 km szerokości. Szok. Spacer udany i emocjonujący.


 
Widoki sami przyznajcie fantastyczne. Na dole łania jelenia kanadyjskiego, która osiąga wagę do 220 kg.

Dzisiaj jeszcze pożegnalne ognisko, a jutro początek drogi do LA, i wylot do kraju.

CDN





USA Grand Canion

 Jeżeli jedziemy na Grand Kanion to nie możemy zapomnieć o jednym punkcie czyli Horseshoe Bend. Miejsce, które zapewne każdy rozpoznaje po jednym zdjęciu.

 
I tak to wygląda jak się stoi na krawędzi.
 

Ale to nie jest nasz dzisiejszy cel. My wstajemy o 6 w nocy i ruszamy na autobus. Po parkach narodowych jeżdżą autobusy za darmo, żeby ograniczyć ruch samochodów. Stajemy na najpopularniejszym szlaku Bright Angel Trailhead i ruszamy w dół. Po raz pierwszy w życiu będąc w górach zaczynam wędrówkę schodząc w dół i to ponad 1000 metrów, nieźle.

 
Wstaje dzień.
 
 
Coraz jaśniej i cieplej. Potem to będzie ponad 30 stopni ciepła.

Idziemy w dół. Chłopaki z mocnym postanowieniem zejścia do rzeki, a ja 300 metrów nad nią, bo jeszcze nie zdarzyło mi się tram być, a podobno widoki niesamowite. Zresztą sami zobaczcie:

 
Zejście podzielone jest na partie, za które odpowiedzialna jest geologia.
 
A skałki coraz ładniejsze. Ta ma kilkaset metrów wysokości.
 
A tu już sama sprawczyni tego cudu natury, czyli rzeka Kolorado.
 
Piękna brunatna barwa z niesionych osadów.
 
Człowiek staje jak wryty. Szuka szczęki pod nogami i tylko może z boku uczestniczyć w tym wspaniałym spektaklu przyrody.
 
Z góry widok miejsca gdzie byłem jeszcze 3 godziny temu.

Jakoś udało nam się szczęśliwie zakończyć ten dzień. Ochów i achów było co niemiara. Wieczorem ognisko ( w Parku Narodowym!!!!!) ze stekami wołowymi na ruszcie, a jutro zaplanowana wędrówka brzegiem kanionu.

 

CDN

USA Grand Canion

 Ciężko nam było pożegnać się  z Zion NP, ale czas w drogę. Podobno następny jest całkiem, całkiem, ale zobaczymy. Przemieszczanie się po tak wielkim kraju wymaga sporo czasu, więc jak zwykle przejazd został zaplanowany na cały dzień. Są to odległości rzędu 200 - 300 mil razy 1,6 km to daje obraz. Po drodze są różne atrakcje więc jeden dzień to tak na styk. Po drodze w planie była hydroelektrownia na Kolorado. na mnie zrobiła większe wrażenie niż poprzednia. Zresztą sami zobaczcie.

 
Dość wysoka budowla i sporo betonu musieli tu wylać.
 
Piętrzenie jest bardzo duże, ale obecnie ze względu na suszę to i tak sporo za mało.
 
A to zapowiedź kolejnej przygody.

Droga ogólnie można powiedzieć, że jest dość monotonna.


Jak się wyjeżdża z za górki to widać drogę w linii prostej na kilka, a nawet kilkanaście mil. Ale cierpliwości. Pierwszym poważnym punktem był most na Kolorado, gdzie wkroczyliśmy do krainy Indian Navajo. 

 
Widok z mostu.
 
Częste widoki na filmach z Dzikiego Zachodu.

Potem tylko pieliśmy się w górę i wylądowaliśmy na campingu na wysokości 2100 m n.p.m. Jak się okazuje to do kanionu się schodzi, ale to już jutro.

CDN


niedziela, 2 października 2022

USA z Utah do Arizony.

Dzisiaj przenosimy się dalej. Jeszcze tylko pożegnalne zdjęcia i w drogę. Trzeba wjechać na przełęcz 2400 metrów, a potem zjazd w kierunku Arizony.

 

 
A to już krajobraz Arizony.
 
Zatrzymujemy się na punktach widokowych.
 
Droga do Arizony.
 
Tu jeszcze na pożegnanie Zion.

Naszym punktem docelowym jest Grand Kanion, ale po drodze nocujemy jeszcze w miasteczku Page, a jutro camping w Parku Narodowym i tak przez kolejne trzy dni. Jak na razie to powitał nas grad i obecnie jak to piszę burza. Zobaczymy co będzie jutro.

 
Wypalone połacie ziemi w Arizonie.
 
Most na Colorado i zaczątek tego co nas czeka.
 
Coraz ciekawiej.
 
Podobno jedziemy do o wiele ciekawszego miejsca. Trudno mi sobie to wyobrazić.

Do zobaczenia za parę dni.

CDN
 

USA - Zion Kanion

 Żeby być na czas wstaliśmy dość wcześnie i już o 7.30 byliśmy na przystanku autobusowym. Przejazd z 1 na przystanek Nr 5 i w drogę. Okazało się, że sporo tych ludzi wybiera się tam gdzie my. Już na początku szlaku sprawdzili nas rangersi czy mamy pozwolenie. Potem już tylko mozolna wspinaczka pod szczyt. A tak wygląda nasz cel:

Trzeba go zajść z lewej strony bo tylko tam nie ma pionowej ściany i droga zabezpieczona jest łańcuchami.

Podejście momentami jest dość ostre i widać, że wykute w skale. Pracowały tu w latach 30 - tych specjalne hufce pracy, żeby w czasie wielkiej recesji zarobić na wyżywienie. Prawdopodobnie to dzięki ich pracy teraz możemy przemierzać te szlaki. Jest ciężko, ale dajemy radę. Pod wejściem na łańcuchy kolejna kontrola. Była przed nami grupka, która pozwolenie miała od 13 tej i niestety Panie w mundurkach kazały im czekać. Takie mają zasady. Nie jest to dziwne bo ścieżka jest jedna i mijanki zejście wejście są bardzo utrudnione, a wręcz na granicy z możliwością odpadnięcia kilkaset metrów w dół. Byłoby długie aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, a potem bach. Problem też stanowią ludzie, którzy się tam pchają i mają straszny lęk wysokości. Z góry po prostu zjeżdżają bardzo powoli na tyłkach trzymając się oburącz łańcuchów. Widok z góry to miodzio. 

 
Tak z góry wygląda część podejścia pod szczyt bez łańcuchów.
 
Widok na dolinę w czasie podejścia.
 
Tu zaczniemy podejście łańcuchowe.
 
Jak widać tylko z jednej strony jest to możliwe bez sprzętu wspinaczkowego.
 
Za krawędzią kilkaset metrów w pionie.
 
Widoki z góry ładne.
 
I druga część doliny też się ładnie prezentuje.

Po zejściu z łańcuchów stwierdziliśmy, że to na dzisiaj mało i poszliśmy na drugą stronę przełęczy z pod szczytu. Tutaj krajobraz zasadniczo się zmienił. Inny kolor skał, inna roślinność i upał. Dosłownie patelnia.

 
Przejście od czerwieni do bieli.
 
W tle o wiele wyższe szczyty niż ten, na który weszliśmy.
 
Przejście nad dolinę z drugiej strony.

Zejście dość mocno dało nam się we znaki ze względu na mocny nacisk na kolana, ale warto było.

CDN



USA Zion NP

 Najfajniejszą rzeczą na nowym biwaku jest to, że wieczorem zakładamy tylko ciepły polarek i z tego powodu nie strzelamy zębami. Nie śpimy w śpiworach, tylko przykryci śpiworami. Pełna rozkosz. Ma tu wpływ wysokość, bo jesteśmy tylko na 1200 m n.p.m., a poprzednie noclegi to zawsze wychodziły na około 2000 m. Ale co tam w Zion kanionie. Pierwszy dzień chłopaki poszli na szlak wodny. Czyli marsz kanionem korytem rzecznym. Ja niestety musiałem zrezygnować ze względu na przeziębienie, które trzymało mnie już przez dwa dni. Ale nie ma tego złego. W kanionie jest wiele tras, które spokojnie można sobie przejść i są tak zrobione, że nie ma możliwości pobłądzenia. Wybrałem się nad jeziorko, które było 300 metrów powyżej kanionu. Widoki po drodze przednie.  Budowa tych skał wprost fantastyczna. Jak zauważyliśmy sporo na campingu było ludzi uprawiających wspinaczkę i powiem, że naprawdę mają tu mnóstwo zajęcia. Od kilku metrów ścianki do kilkuset. Zresztą sami zobaczcie kilka tych zdjęć:

 
Dojście do wąwozu gdzie Michał z Mirkiem poszli "po wodzie".
 
Wokoło potężne ściany.
 
Jeziorko, do którego szedłem.
 
Jest po czym się wspinać.
 
Coraz ciekawsze widoki.
 
Tak ciągnie się kanion.
 
Pani ciekawska. Tej ktoś założył jakiś dziwny kolczyk na prawe uszko.

Jak wracałem na camping to zaczęło kropić. Potem była już tylko nawałnica. Trwało to krótko ale bardzo skutecznie. Wszystko spłynęło wodą.

 
Czekam aż przejdzie na przystanku parkowego autobusu.

Po godzinie wrócili chłopacy. Mimo wcześniejszego deszczu nazbieraliśmy gałęzi i posiedzieliśmy wieczorem przy ognisku.
Rano spokojne śniadanko i wyjazd autobusem (autobusy w parku są za darmo i jeżdżą po pętli) na plażowy szlak. Tutaj poczuliśmy co to temperatura. Nie było wiatru więc wszystko się kumulowało. Sam szlak faktycznie plażowy bo buty zapadały nam się w piachu po kostki. Traktowaliśmy dzień dość luźno bo następnego dnia mamy wylosowane wejście na Lądowanie Aniołów. Szczyt na który wchodzą dwie zmiany. Jedna do godziny 9, a druga od 13-tej. Ale dzisiaj też fajnie było. To, że odkrywcami tego miejsca byli mormoni to mamy wiele miejsc biblijnych. Poniżej trzy szczyty nazwane od prawej Jakub, Izaak i Abraham.
 
Abraham, Izaak i Jakub.
 
Widoki ze szlaku.
 
Drzewo czarownic?
 
Po południu znowu chmury.
 
Jeszcze stadko ptaków na campingu.
 
I wszędobylskie jaszczurki.

CDN