czwartek, 18 lipca 2019

koniec przygody

 Jednak co dobre to się szybko kończy. Ja tam wolę spadać w dobrym towarzystwie.
 Na zakończenie uczta. Pieczona baranina w glinianym talerzu, prosto z pieca. Dobrze doprawiona z garścią ziół. Jak podają to jeszcze skwierczy. Trzeba dużo silnej wo;i żeby nie poparzyć języka.
 No i jeszcze zupa cebulowa. Niebo w gębie. Podobnie podana z dużymi kawałkami wołowiny i surowym jajkiem wbitym na wierzch. Po zmieszaniu jajko oczywiście się ścina.
Ostatnie ciekawe widoki przed powrotem do bardziej zurbanizowanych miejsc.


Niestety nasza przygoda dobiegła końca. Nie wiem dlaczego nie można odwrócić proporcji czasu pracy do urlopu. Przecież jedna nocja ustawa rano podpisana przez ....... i już. Po 500+ to moim zdaniem kolejny dobry pomysł na zmobilizowanie do pracy społeczeństwa. Ale co tam.
Mogę z całą odpowiedzialnością rzec, że ta część świata, przyrodniczo jest fantastyczna. Nie ma tam jeszcze dużej ingerencji człowieka, a o przyrodę coraz intensywniej się dba. Np budują teraz drogę utwardzaną wzdłuż rzeki. Niestety turyści nie będą z niej mogli korzystać bo okazało się, że przebiega ona obok siedliska małego jelonka po ałtajsku zwanego kamarżanik, a nam znanego jako piżmowiec syberyjski. Jest to tylko jeden z przykładów, a takich jest coraz więcej.Najważniejsze, że miejscowa ludność chce o tę przyrodę dbać. Nie ma tam prawie turystów zagranicznych, a jak już są to małe zorganizowane grupki, które nie mają zbyt wielkiego wpływu na całość. W czasie rozmowy zahaczyłem o ten brak zagranicy na szlakach, mówiąc, że to przysporzy nowych miejsc pracy, a co za tym idzie ludzie będą zamożniejsi. Odpowiedź mnie zaskoczyła - "pieniądze to nie wszystko...". Oni chcą po prostu żeby to miejsce zostało takie jakie jest teraz. Piękne i dzikie. Padło kilka mitów tak często przytaczanych u różnych autorów na temat np. picia alkoholu, który po 22 - giej jest nieosiągalny w sklepach, a po ulicach to w Polsce widać więcej nietrzeźwych niż tam. Mówią, że teraz picie wyszło z mody. Ostatni raz w Rosji byliśmy w 2010 roku i skok jaki w tym czasie się dokonał to szok. Miasta nie różnią się od miast europejskich. Wszystkie większe sieci handlowe są obecne na rynku rosyjskim. Jedyne co jest inne to rozległość obszarowa. Miasta i wsie zajmują bardzo duży teren. Jedzenie dobre o ile nie zaryzykuje się kupna ich konserw, które po prostu są niejadalne. Ogólnie bardzo miłe i ciekawe wakacje.
Do zobaczenia.

piątek, 12 lipca 2019

 Da się? Mostek może licho wygląda, ale ciągnik i dwie palety cegieł udźwignie.
 Chyba nasze ostatnie ognisko na którym gotujemy strawę.
 Obok ogniska na wierzbie stado gąsienic. Niektóre osobniki miały po około 10 cm długości.
 Kolejne kwiatki, które mogłyby znaleźć się w ogrodzie.
 Poziomki, które są okrągłe i są wszędzie. Przepyszne.
 Kolejna ciekawa roślina.
 Naturalny widok w Tiungurze.
 Puszka z rybą kiłką. Ryby nie stwierdziliśmy, ale za to była kółka.
 Most budują na rzece. Miał być oddany w 2016 roku. Kolejny wątpliwy termin to 26 sierpnia tego roku, ale to normalne. Najciekawsze jest to, że tam nie ma drogi.
Kupiliśmy u gospodyni twaróg i śmietanę. Do tego dodaliśmy cebulę. Czyli standardowy gzik. Niestety śmietana jest tak tłusta, że za nic nie chciała połączyć się z pozostałymi składnikami. Za to doskonale nadaje się do smarowania chleba i ma smak świeżutkiego masła.

Mieliśmy dzień Łaby. Poszliśmy na grzyby, ale niestety nic nie znaleźliśmy. W górach były kozaki i prawdziwki, ale tu nie trafiliśmy. Za to objęliśmy się poziomkami i pojedliśmy jagody kamczackiej.
Mamy piękny kociołek, więc postanowiliśmy zrobić porządny posiłek na zakończenie. Dwie zupy grochowe, woreczek kaszy gryczanej do zagęszczenia masy i pół kilo kiełbasy zrobiły swoje. Brzuchy były pełne i mordy uśmiechnięte. Fajne to jedzenie z dymkiem.
Ta śmietana, o której powyżej to naprawdę ewelement. Lekko żółta, a smak naprawdę wyborny. Nie da się tego jeść z serem bo naprawdę jest za tłusta. Ale doskonała dosk do smarowania chleba i do zup.

Dzień czwarty - opis

Poranki bywają okrutne. W nocy od czasu do czasu padało co było już pozytywnym zwiastunem, że nie ciepało 🐸 non stop. Mimo to wilgotność powietrza przekraczała 200%. Przynajmniej my tak odczuwaliśmy. Pierwsze co to rozpalić kastior żeby zagotować czaj. Chwila na śniadanie i pakowanie mokrego namiotu, a potem najprzyjemniejszy moment, wciągnięcie mokrych gaci i ociekających wodą butów na siebie i w drogę. Przed nami kilkanaście kilometrów jazdy konnej do turbazy.
Co ciekawego zauważyłem, to to, że sakwy na bagaż zrobione są z niewyprawionej skóry i od środka mają cienką warstwę słoninki. Myślę, że ma to na celu właśnie brak przesiąkania, a w trudnych momentach jest co do gara wrzucić.
Droga robi się coraz ciekawsza bo choć nieśmiało, to z za chmur zaczyna od czasu do czasu wychodzić słońce. Po czterech godzinach jazdy jesteśmy w turbazie. Pierwsze kroki do administracji i zamawiamy obiad i banię. Trzeba zjeść co nieco oraz porządnie wypocić się i może nawet ogolić. Bo czyści to jesteśmy. Tyle wody co po nas ostatnio spłynęło, zrobiło swoje. Ale puki co, to trzeba wszystko rozpakować i wysuszyć puki pogoda dopisuje.

Dzień czwarty

 Niezbyt ciekawie to wygląda przed włożeniem.
 Już w drodze.
 Czasem jest tak fajnie stromo, ale bardzo miło.
Już niedaleko baza.

Opis dzień trzeci

Poranek nie zapowiadał się tak źle, ale trzeba być czujnym. Nigdy nie należy do przyjemności pakowanie mokrego namiotu, ale co to dla wytrawnych traperów. Po spakowaniu i wypiciu odpowiedniej ilości herbaty z dymkiem, ruszamy w drogę. Już na podjeździe na przełęcz, którą osiągnęliśmy wczoraj jako punkt najwyższy zaczyna dobrze padać i wiać. Zakładamy jakieś przeciwdeszczowe odzienia z plastiku i próbujemy zminimalizować utratę ciepła i dopływ wilgoci. Zawinięcie poły pod udo powoduje to, że woda po przeciwdeszczowcu ścieka na siodło potem na nogawkę, a dalej po nóżce do bucika od środka. Jest to jak wiecie bardzo miłe uczucie za które warto dać każde pieniądze. Ale nie martwcie się, to dopiero początek. Najlepsze przed nami.
Do przełęczy docieramy już dobrze przemoczeni. Na zgrabiałe ręce zakładam rękawice, które w ciągu 5 minut są przeniknięte. Lepsze to niż nic bo jest trochę cieplej w dłonie. Przed nami teraz kilka kilometrów po połoninach na odkrytym terenie. Fajnie wieje i tak jakoś miło zacina deszczykiem. Chwila oddechu i mamy ostre zejście częściowo przez połacie śniegu. Schodzimy z konia bo robi się niebezpiecznie. Ścieżką płynie breja błotno lodowa. W pewnym momencie Andrzeja koń szarpie do tyłu, a Andriej traci równowagę i wykonuje podwójnego tulupa w powietrzu lądując w tej sraczkowatej mazi. Wygląda tak przekomicznie utytłany od stóp do głowy błockiem, że nie wytrzymuję i parskam śmiechem. Wiązanka jaka poszła w przestrzeń jest nie do zacytowania. To niestety nie koniec naszej frajdy z błotem na dziś. Po kolejnych kilku kilometrach konno złazimy z konia przed kolejnym tym razem szalonym zejściem wśród bujnej roślinności. Ciężko powiedzięć, że to zejście, raczej niekontrolowana jazda na butach. Glina tworzy cienką warstwę na śliskim gruncie i jazda jest przednia. Oczywiście zaliczamy po pojedyńczym tulupku co jest i tak wyśmienitym wynikiem. Zejście to około 400 metrów w pionie, więc jest długie i wyczerpujące, ale jak fantastycznie rozgrzewa. Polecam. Na dole jesteśmy już tak rozgrzani, że z nas paruje. Jeszcze tylko 4 do 5 km i rozbijemy obóz. Deszcz co chwilę przypomina, że jeszcze nie skończył z nami. Nareszcie docieramy do planowanego obozowiska. Pierwsza rzecz ognisko i herbata. Przebieramy się w kalesony bo nic innego nie mamy. Siedzimy przy ognisku do 21 i staramy się chociaż ciut ciut osuszyć buty i skarpetki, ale wyniki są mierne. Nie ma co. Bojowy okrzyk "nienawidzę suchych i ciepłych łóżek" poniósł się po lesie, co oznaczało, że wbiliśmy się w śpiwory gdzieś w namiocie w górach i poszliśmy spać.

Dzień trzeci

 Poranek nie jest najmilszy bo całą noc popadywał deszcz. Trzeba zwijać mokry namiot. Przed nami 30 km jazdy po górach.
 Rozpadało się na dobre. Mimo zabezpieczeń po godzinie mam od kolan w dół wszystko kapiące, a jesteśmy coraz wyżej i ręce stają się lodowate.
 Nie ma dobrych rokowań na najbliższe godziny.
 Po szalonym zejściu pieszo z góry, chwila wytchnienia.
 Kilkanaście minut czyszczenia i jak nówki nie śmigane.
Nareszcie przy ogniu co fakt w kalesonach, ale suchych.

czwartek, 11 lipca 2019

Dzień drugi cd.

Góry są wspaniałe, a już zwiedzane konno to super przygoda. Czujemy się jak starzy traperzy. Jedziemy wśród niesamowitych lasów wąskimi ścieżkami, przekraczamy strumienie i mniejsze rzeczki, palimy ogniska na których gotujemy strawę i co najważniejsze zapominamy, o cywilizacyjnym bajzlu. Tutaj ludzie są inni. Na noc zostawia się wiele rzeczy na zewnątrz ⛺ i nikt nie myśli nawet, że rano tego nie będzie. Gdy ugotujesz więcej zupy to dzielisz się z innymi i jest to tak oczywiste jak to, że jutro też wstanie dzień. Jest naprawdę super. Jeszcze ten teren nie jest skażony zachodnią komercją.
Nasza wyprawa dotarła w drugim dniu do kulminacyjnego punktu na wysokość 3050 metrów. Ukazała nam się Biełucha w całej okazałości. Jest naprawdę królową tego pasma. Jak powiedzieli nasi współtowarzysze nie każdy ma takie szczęście, ale stwierdziliśmy, że dobrym  ludziom się ukazuje. Zejście w dolinę pod Biełuchę częściowo pokonujemy pieszo bo jest zbyt stromo, żeby przeciążać konie. Rzeka ma kolor bawarski, ale herbata zabarwia ją na troszkę ciemniejszą i smakuje wyśmienicie. Zresztą od siedmiu dni czerpiemy wodę tylko bezpośrednio z rzeki. Myjemy się też w rzece o ile poranne umycie zębów i przetarcie twarzy można nazwać myciem. Wieczorem zaczynają napływać chmury. Mamy nadzieję, że do rana rozwieje je wiatr. Tutaj codziennie wieczorem jest większe zachmurzenie.

Dzień drugi "Pod Biełuchę"

 Ciekawie się to wszystko zapowiada. Osiągnęliśmy przełęcz na 3050 m. Teraz możemy nasycić oczy niesamowitymi widokami.
 Tu fragment naszej karawany. Za chwilę będziemy schodzić z konia gdyż zejście jest na tyle strome, że koń przy potknięciu się może przeżucić jeźdźca przez głowę. Oczywiście my to robimy że względu na pozostałych.
 Ale puki co, to nacieszyć musimy się widokami.
 I jeszcze raz.
 A może z drugiej strony?
 Jakiś gościu w kadrze. Skąd ja go znam?
 Jeszcze panorama.
 A to już miejsce do którego jechaliśmy. Rzeka wypływającą z jeziora z pod Biełuchy.
I ja mam w tym spać? Chyba to kpina. Tu jest mokro, a herbata na wodzie z rzeki ma zabarwienie jak bawarka. Ale jest smaczna.

Wyprawa pod Biełuchę

 Zapraszamy na czterodniowy inclusive. Każdy może jeść i pić co tylko zechce o ile weźmie to ze sobą. Chyba, że akurat Dmitrij zrobi szaszłyka baraniego. Czaj już się parzy.
 Tak wygląda miejsce gdzie jemy i w którym będą nocować nasi przewodnicy Dmitrij i Danił jego wnuk. Za dwa dni podzielimy się na dwie grupy i my dalej pojedziemy z Daniłem.
 A to wnętrze tego przybytku. Często można spotkać tego typu budowle na turbazach i można je wynająć.
 Pierwsze góry, które robią na wszystkich wielkie wrażenie.
 I pierwszy śnieg z którego korzystam, nieświadomy tego co nas czeka.
 Nasz przewodnik Danił. Ma 15 lat. Ciekawy jestem która mamuśka puściła by swą biedną pociechę na 4 dni w góry i to o dziwo wysokie, dając mu pod opiekę 3 konie i dwóch facetów, a jedzenie i herbatę to sobie sami uwarzycie na ognisku.
 Krótki popas by dać złapać oddech koniom.
 No to już jesteśmy dość wysoko. Tyłki, a przede wszystkim kolana przyzwyczaiły się już do jazdy więc idzie nam to już dość fajnie i 5 godzin w siodle nie jest jakimś wielkim wyczynem.
 Piękna dolinka.
Wszędzie cudowne kwiaty.

niedziela, 7 lipca 2019

Nie wiem co się dzieje że sprzętem, ale wczoraj wzięło dwa teksty. Damy radę. Jutro jedziemy konno na 4 dni pod Biełuchę. Będzie fajnie już to czujemy w kościach. Teraz tylko dwa kilogramy różnych maści na kolana żeby normalnie zejść po 5 godzinach jazdy z konia i będzie gites. Najgorsze to jednak kolana. Nie wytrzymują u takich młodych chłopaków więcej niż dwie no może trzy godziny jazdy jednorazowo. Po zejściu z konia 10 minut trzeba dochodzić do siebie, ale po 5 dniach mamy już to za sobą. Teraz to już jesteśmy starzy traperzy, którym nie straszna żadna trasa.  Te cztery dni, które są już za nami to coś pięknego i myślimy, że kolejne będą jeszcze lepsze. Jutro o 9 ruszamy na szlak. Pozdrowienia dla wszystkich którzy odwiedzają naszego bloga. Jak wrócimy postaramy się to wszystko opisać.
 Nie wiedziałem, że po tym mieście będę jechał konno.
 Kaczki na rzece.
 Pierwsza ryba.
 Ustalanie kolejnej marszruty.
 Sprzęt do połowu ryb.
 Świnia na drodze.

Jesteśmy po rybałce. Ustaliliśmy, że jutro jedziemy oczywiście konno pod Biełuchę. Czyli nie będzie nas kolejne cztery dni.
Mistrz wędkarski nad wodą, którą pijemy bezpośrednio.