piątek, 31 stycznia 2020

Tulum

Dzisiaj wybraliśmy się do Tulum obejrzeć stanowisko archeologiczne, które podobno jest jednym z ciekawszych miejsc na Jukatanie. Wszystko OK, ale po obejrzeniu Chicken Itza to d.... nie urywa.
Kunszt budowniczych w tym miejscu to też majstersztyk i tego nie można im odebrać. Może to, że zbyt mało informacji na temat tych budowli też robi swoje. Budowle budowlami, ale miejsce gdzie są to już inna sprawa.
 Główna piramida w "mieście".
Jeden z pałaców.

Otóż była to twierdza - miasta położone na klifie, otoczone murami obronnymi, z czterema przejściami, które u nas nazwane by były bramami. Sam klif to bajka, a pod nim plaża, która jak wiele innych na Jukatanie po prostu błagała nas byśmy zeszli na dół i zanurzyli się w tej zimnej, a wręcz lodowatej wodzie. Wszak mamy jeszcze styczeń i woda ma temperaturę niewiele wyżej niż 0 stopni. Oczywiście skorzystaliśmy z tego i zanurzyliśmy się w tej lodowatej wodzie.

 Czyż można się temu oprzeć? Odpowiedź jest jedna, nie!
A jak nie, to do wody morsować. 😀🌝

Wracając z ruin spotkaliśmy przesympatyczne zwierzątka w postaci ostronosów, które kompletni nic sobie nie robiły z naszej obecności tylko buszowały w zaroślach przy ścieżce. Ostronosy jak ostronosy, ale gościu zakutany po uszy, koszący trawę, przy trzydziestu kilku stopniach i nieruchomym powietrzu to już naprawdę coś niesamowitego.



 Przesympatyczny ostronos, buszujący przy ściezce.
Kosiarz.

Po zwiedzeniu ruin postanowiliśmy pojechać nad jakąś cenotę. Niestety po drodze trafiliśmy na bardzo drogą i zrezygnowaliśmy. Było już koło drugiej więc postanowiliśmy przyśpieszyć obiad i pojechaliśmy do znalezionej i zachwalanej w internecie knajpki La Buena Vida. No tutaj to już przegięli. Jak może w restauracji - barze nad morzem nie śmierdzieć dziesięcioletnim przepalonym olejem? To wcale nie nawiązuje do przeżyć związanych z wyprawami nad morze. Jeszcze do tego wszystko świeżutkie i pachnące, nikt na nikogo nie warczy, a ludzie dookoła uśmiechnięci, Myślę, że na szkolenie trzeba ich zabrać na nasze wybrzeże, Niech się uczą!!! Całość usytuowana jest bezpośrednio nad plażą i nie ma nawet podłogi tylko piasek. Siedzisz sobie marny człowieczku (i tutaj ból) na plastikowym krzesełku, około 10 metrów od ciebie chlupocze morze, a Ty się zajadasz wspaniałościami kuchni meksykańskiej. O ile uważasz na serwowane sosy to jutro rano też będziesz zadowolony i nie będzie bolało. Po prostu cudo. Jak po meksykańsku to po meksykańsku. Zupa tortillowa i na drugie Burrito Santa Fe. Pycha. Po obiedzie grzecznie schodzimy po schodkach na plażę i po prostu chlup do wody.



 Zupa kremowa tortillowa.
 Burrito Santa Fe.
A tak się biesiaduje.

Na zakończenie skoczyliśmy do zatoki gdzie można ponurkować z żółwiami. Był to wypad rozpoznawczy , tym nie mniej skorzystaliśmy z okazji i popływaliśmy bez żółwi.

Dzisiaj nowa forma i nie wiem czy lepsza.



czwartek, 30 stycznia 2020

Ładujemy akumulatory

Dzisiaj dzień luziku. Musimy naładować akumulatory przed kolejnymi wyzwaniami. Z tego powodu, że jest koniec stycznia, a więc środek zimy, zgodnie z ostatnią modą w kraju postanowiliśmy pomorsować. A jak, dlaczego nie? Dobrze, że nie musimy daleko jechać i morze mamy jak to mówią rzut beretem od nas. Więc czapki, kapelusze i inne bandanki na głowę (widziałem w telewizji, że morsuje się w czapce), i jazda nad wodę. Chyba trafiliśmy do Sopotu, bo jest molo, morze i hotele wzdłuż plaży. Dorota jak depnie na gaz to człowiek nawet nie zauważy jak pokona wiele kilometrów. Ale co tam. Rozłożyliśmy bambetle na piach, kilka przysiadów, truchtanie i chlup do wody. No cóż powiem szczerze, że zawsze wydawało mi się, że ta woda w styczniu jest cholernie zimna, ale to nie prawda. Myślę, że to skutek ocieplenia klimatu. Tego można było się spodziewać. Niestety mądrzy ludzie się pomylili i to co miało być za 100 lat już nadeszło. Morsowaliśmy do piętnastej, a potem udaliśmy się do polecanego baru Ferrons Jack Chicken. I to co pisali się sprawdziło. miła obsługa, dobre i tanie jedzenia. Wąskie menu, czyli ćwiartka kurczaka z grilla lub żeberka z grilla o różnym stopniu natężenia pikanterii. Do tego dodatki: tortilla, bułka, surówka z kapusty lub frytki ale najczęściej w zestawie dla dzieci. Ogólnie dzień luzacki i fajny. Jak to powiedziała klasyk "to się nam należało".

 Przydomowa kapliczka. Miły być wszędzie, ale coś ich troszkę mało.
 Styczeń 2020. Plaża w Sopocie.
 Ja nieraz mam problemy z utrzymaniem równowagi na podłodze, a co dopiero na czymś takim.
 Co mi tam. Biorę furę i jadę morsować. Nie ubieram się zbyt długo żeby utrzymać chłód ciała przed wejściem do lodowatej wody. 😎😃😉
To już w barze nabieramy energii po lodowej kąpieli.

środa, 29 stycznia 2020

Chichen Itza

Dzisiejszy dzień należy do szczególnych w historii naszego wyjazdu bo byliśmy w jednym z ciekawszych miejsc na Jukatanie. Odwiedziliśmy stanowisko archeologiczne Chichen Itza. Jak niektórzy by powiedzieli też mi coś, kupa kamieni ułożona w jakiejś szczególnym porządku i już. Kto widział film Apocalipto będzie innego zdania. Całość robi niesamowite wrażenie. Jedyne dwa mankamenty to liczba ludzi i temperatura. Co fakt daleko z ilością ludzi do Krupówek zakopiańskich, ale temperatura w granicach trzydziestu paru stopni w cieniu. Jeszcze jakby cenote oddali do dyspozycji to OK, ale tak prawie 5 godzin zwiedzania zrobiło swoje. Byliśmy na koniec lekko zmęczeni, ale niesamowicie zadowoleni😊😌. Zdjęcia nie oddają ogromu i majestatu tych budowli, a co tam było jeszcze to możemy się tylko domyślać. Po trasie wycieczkowej jest mnóstwo straganów z różnościami oczywiście związanymi z kulturą Majów. W większości jest to rękodzieło, ale część zapewne ma zerwaną metkę Made in China. Czyli kolorowo, barwnie i miło. Powrót był co dziwne w deszczu, ale zawinęliśmy do cenoty Suytun. Zgodnie z zapewnieniami przewodnika mieliśmy nadzieję zjeść obiad i popływać, ale okazało się, że cenota jest pod ziemią gdzie oczywiście można się kąpać, ale bez dostępu światła naturalnego. Jest to piękna komnata krasowa z licznymi naciekami i stalaktytami, ale wilgoć i chłodzik nie zachęca do spędzenia tam dłuższego czasu. Zjeść też nie ma praktycznie co, tylko jakieś chips y i nie wiadomo co. Trudno w domu coś wykombinujemy. Jeżeli ktoś chce zobaczyć piękną sale krasową to polecam, ale jak ktoś chce poleniuchować nad wodą i coś zjeść to stanowczo odradzam.

 Główna piramida w Chichen Itza. Piramida Kukulkana.
 Te sympatyczne jaszczury osiągające ponad metr towarzyszą nam wszędzie.
 Bramka zawieszona na kilku metrach do gry w ichniejszą piłkę.
 Cenota na terenie Chichen.
 Rzeźbiarz ze swoim jeszcze nieukończonym dziełem.
 Obserwatorium astronomiczne.
 Sęp jako strażnik dziedzictwa Majów.
 Cenote Suytun.
Druga jej strona.

wtorek, 28 stycznia 2020

Odpoczynek

Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy. Co prawda wstaliśmy skoro świt, a nawet wcześniej gdyż działa jeszcze różnica czasowa i godzina piąta to dla nas już bardzo późno. Był czas na spokojne pozbieranie się, zrobienie zakupów i zjedzenie śniadania. Potem w autko i w drogę. Jako pierwszy w planie był Cenota Eden i powiem, że nie zawiedliśmy się. Wstęp to 200 pesos czyli około 40 zł polskich, ale naprawdę warto. Jedno co jest wymagane to nie stosowanie żadnych środków opalających, zakaz picia piwa i wnoszenia papierosów. Całość wygląda imponująco, korzystanie z tego to istne miodzio. Woda czyściutka i przyjemnie chłodząca rozgrzane ciała. Można w niej siedzieć cały dzień. Jeszcze regionalnie z boku coś przegryź i cóż więcej potrzeba? Jak człowiek sobie pomyśli, że jeszcze dwa dni temu był w szaro brudnym kraju, gdzie już nawet zima nie dociera to od razu robi się lepiej i na ciele i na duszy. Kolejny etap to druga cenota Azul. I tu podobna procedura jak poprzednio. Ułatwieniem było to, że jechaliśmy w kąpielówkach więc krócej się kręciliśmy przed zanurzeniem się w chłodnej przeczystej wodzie. Ale cenoty cenotami, a morze piratów to niby od macochy. W końcu jesteśmy nad Morzem Karaibskim więc po moczeniu się w słodkiej wodzie czas zanurzyć się w solance. Nasz wybór to bardzo bliska "naszych" cenot Playa  Xpu-ha. Drobniutki piaseczek, szeroka plaża, jakieś palmy i inne zielone roślinki, a przede wszystkim cieplutkie i czyściutkie morze. jak na razie to jest OK. W drodze powrotnej nieco zmarzliśmy bo wpakowaliśmy się do marketu, a tam ziąb jak jasny gwint. Ale może to dobrze, bo zbyt długo nie robiliśmy zakupów to zaoszczędziliśmy.

 Cenota Eden.
 Zakaz stosowania wszelkiej chemii ze względu na rybki i inne stwory.
 To już Karaiby 😀😀
 Pomieszało zdjęcia, ale to jakieś ptaszyski z rodziny czapli, czai się nad cenotą i wcale nie boi się ludzi.
 To już cenota Azul.
 Kwiatek na drzewku w dżungli.
Pierwsze oznaki bytności majów.

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Cancun

Udało się. Po 24 godzinach dotarliśmy na miejsce. Troszkę tyłki spłaszczone i zmęczenie daje znać o sobie, co przekłada się na lekkie pod denerwowanie, ale to już mamy za sobą. Kąpiel i czyste ciuchy czynią cuda. Mieszkanie też bardzo fajne i mam nadzieję, że jutro po wizycie na plaży dojdziemy do siebie.
Miło było lecieć nad krainami, które tylko zna się ze słyszenia. Islandia, północna Kanada, Stany Zjednoczone. Udało się zrobić kilka zdjęć jak wlatywaliśmy nad Kanadę. Chociaż wiadomo, że jeszcze gdzieś jest śnieg i co dziwne dalej biały. Mam nadzieję, że jutro będzie więcej wrażeń i bardziej obfity wpis.




 
 Górne 4 zdjęcia, to robione przez bulaj w samolocie pierwsze ziemie Kanady🌝🌝
W oczekiwaniu na samolot z Paryża.

sobota, 18 stycznia 2020

Przed nami kolejna przygoda. Za kilka dni tj 27.01.2020 wyruszamy na Jukatan do krainy majów. Zapraszam do śledzenia naszego bloga. Mam nadzieję, że uda mi się na bieżąco przedstawiać relacje z tego fantastycznego miejsca.

Pozdrawiam Jarek