niedziela, 9 lutego 2020

Ta ostatnia niedziela ....

Moi drodzy powiem Wam jedno. Mam już tego wszystkiego dosyć. Piasek w zębach, piasek w d.... i nawet we włosach jak ktoś je ma. Do tego non stop słońce i gorąc. Człowiek spocony i jakiś taki nieużyteczny. Co najgorsze to kobitki też spocone i gorące, ale niestety tylko od słońca. Do tego człowiek bierze w dłoń schłodzony browar i po pięciu minutach okazuje się, że już jest ciepły jak kocie siki. Do tego woda w morzu ciepła i czysta do czego prawdziwy Polak nie jest przyzwyczajony. A najgorsze jest to, wyobraźcie sobie, że wszyscy są życzliwi i uśmiechnięci. Nikt na drugiego nie warczy, że aż głupio. Jeszcze na domiar wszystkiego w niedzielę nie można kupić tequili. To już ostateczne przegięcie. Wobec tak niesprzyjających okoliczności ogłosiłem wszystkim, że mają się spakować i jutro wyjeżdżamy. Dość tej męczarni. Trzeba jechać do domu.
Tak na koniec to powiem Wam, że w Meksyku rozwiązano problem piratów drogowych na terenie miast i wsi. Są tak potężne hopki, że jadąc więcej niż 30 km/h po prostu rozwalimy auto. I te hopki zrobione są również na drogach szybkiego ruchu, jeżeli jedziemy przez wieś lub miasto. Tak samo wyniesione są w górę przejścia dla pieszych i jestem pewien, że tutaj nie dochodzi do wypadków na nich. Można to zrobić w prosty sposób? Można!
Mam nadzieję, że troszeczkę przybliżyłem Wam Meksyku, a w sumie to tylko fragmentu Jukatanu. Myślę, że niebawem znowu spotkamy się na blogu, bo stopy już swędzą by wyruszać w drogę. Pomysłów jak zwykle 1001 i na pewno niektóre zrealizujemy.
Do zobaczenia już niebawem.

Jarek

 Świetnie wkomponowany dom  w skałę.
 A to fontanna przy nim.
 Hopka, która zatrzyma każdego.
Do zobaczyska już niedługo😉😉😉😉😉😉😉😉😉😎😎

sobota, 8 lutego 2020

Puerto Morelos

Dzisiaj krótki wyjazd do Puerto Morelos. Miejscowość leży w połowie drogi do Cancun i dla urozmaicenia postanowiliśmy zwiedzić tam plażę. I naprawdę uwierzcie mi wyszło nam to na dobre, bo było bardzo fajnie. Plaża piaszczysta i dosyć szeroko, że czuliśmy się prawie jak nad Bałtykiem. Co jest fantastycznym wynalazkiem i polecam to naszym nadmorskim kurortom to to, że na plaży są restauracje. Nie bezpośrednio przy wodzie, ale na wysokości naszych wydm. Idąc na piwo do restauracji (można je również pić na leżaku i nie jest to uważane za miejsce publiczne), widzisz swoje rzeczy leżące na piach i już. Jedzonko jest fantastyczne. Szczególnie polecam zupę krewetkową, która po dodaniu siekanej pietruszki i siekanej surowej(!!!) cebuli oraz jak zwykle wyciśnięciu do tego połowy limonki, jest naprawdę fantastyczna. Na drugie danie polecam grillowaną rybę i niestety nie jestem w stanie określić jak się ona nazywa, ale jedno mogę powiedzieć, że nawet osoby, które nie koniecznie lubią ryby, będą zachwycone. Co tu dużo gadać. Plaża, kąpiel, plaża, kąpiel, trochę snorkelingu i znowu plaża. Jednym słowem nuda. Ale ja bardzo kocham taką nudę.😊😊😊😊😊😊😊😊😊. Na koniec zrobiliśmy prawdopodobnie ostatnie zakupy bo już, za dwa dni wracamy do kraju nad Wisłą.☹️☹️☹️☹️☹️☹️☹️☹️☹️☹️☹️☹️

 Tak mniej więcej wygląda plaża w Puerto Morelos.
 Pelikan, ale nie baba.
 W oddali widać załamujące się fale. Jest to bariera rafy koralowej gdzie podobno leży wiele wraków statków. A może i wielkie skarby?
 Restauracyjka na plaży z muzyką na żywo.
 Zupensia krewetkowa na plaży.
 I rybensia z grilla.
 Krzywa latarnia w Puerto Morelos.
 Jeszcze Boże narodzenie w kościele w Puerto.
 Ołtarz główny.
Znak ostrzegawczy na drodze. Uwaga pantery. Prawie jak u nas.

piątek, 7 lutego 2020

Playa del Carmen

No i stało się. Zima. Zero, ale to zero słońca. Katastrofa. Mam nadzieję, ze nam współczujecie. Co fakt chodzimy w krótkich koszulkach, ale jest chłodno. Dzisiaj nie było kąpieli i to jest problem, ale dzielnie stawiliśmy opór przeciwnością losu rezerwując ten dzień na shopping. Latanie po sklepach to frajda, ale kiedy w każdym spotykamy te same rzeczy , to już nie do końca. Ceny wszędzie wyrównane więc nie ma o czym mówić. Łazimy po sklepach i co nieco kupujemy, ale bez przesadyzmu. Potem obiadek. Po raz pierwszy jadłem zupę krewetkową i co mogę powiedzieć to tylko to, że była pyszna. Krewetek królewskich to było tam gęsto. Oczywiście znowu zamówiliśmy rybę, która nie ma sobie równych, mimo, że już wiele ryby zjadłem w swoim życiu i nie zamierzam na tym zakończyć. Jedzonko z najwyższej półki.

 Brama wejściowa na plaż. Dwa kółka to symboliczne bramki do piłki biodrowej majów.
 Tak mi  się chciało pić, że zassałem butelkę z browarem.
 Anioł, albo cóś.
 Wnętrze knajpki gdzie mieliśmy obiad.
 Zupa krewetkowa.
 Ja będę tworzył przyszłość tego kraju i wrócimy do korzeni.
 Super fontanna.
Jak zwykle kwiat dla ukochanej 😊😊😊😊😊😊

czwartek, 6 lutego 2020

Bacalar - rejs

Umówieni jesteśmy na 10 tą w przystani. Może przystań to wielkie słowo, gdzie jest pomost i dwie łódki, ale niech tam. Stawiliśmy się punktualnie i co dziwne nasz kapitan również. Sprawa się wyjaśniła w czasie rejsu, bo okazało się, że gościu jest z Rumunii, a tutaj trafił po zwiedzeniu wielu kontynentów. Ekipa została zapakowana na łajbę i w drogę, a może w wodę? Jak zwał tak zwał, do przodu. Wypływamy z małego naszego porciku i jesteśmy w "niebiesiech". Woda przecudowna. Wiele odcieni błękitu, aż po granat. Woda cieplutka i słodka bo zasilana głównie z cenot. Od morza oddziela nas spory pas ziemi, a więc marne szanse, żeby słona woda tutaj dotarła. Płyniemy sobie pod żaglami, radujemy się pogodą i słońcem. Zrobiliśmy kilka przystanków, żeby po prostu popływać i już. Bardzo miło jest tak pluskać się w cieplutkiej wodzie i zażywać witaminę  D bezpośrednio od słońca, a nie w postaci tabletek. Ale nie martwcie się, w smutnym kraju nad Wisłą już niedługo też tak może być. Wystarczy, że więcej spalimy węgla, a klimat szybciutko nam się ociepli.
Zawsze wpajano mi, że kraje typu Meksyk to są za Europą, że ho, ho. A tutaj jest zakaz smarowania się mazidłami, które nie ulegają biodegradacji (prawie jak nad naszym Bałtykiem). Jak przez przypadek do wody sfrunęło nam papierek z pokładu, to pędzikiem zawracaliśmy i go wyławialiśmy. Inny świat, inne obyczaje.
Rejs trwał 4 godziny i naprawdę warto było dymać te 300 km, żeby to przeżyć. Nasza łajba była super bo zabiera tylko 4 osoby i to dało nam pewien komfort. Były też na akwenie łodzie po kilkanaście osób, ale to nie dla nas. Nasza, jak większość, do poruszania się wykorzystała tylko siłę przyrody w postaci wiatru. Tutaj też dowiedzieliśmy się, że cenoty to nie tylko dziury w ziemi w jakiejś dżungli, ale też cenotą określa się zagłębienie w dnie np. tej laguny. Taką największą jest cenota Esmeraldy, która przy samym brzegu laguny ma podobno około 100 metrów głębokości, a wokoło mamy wody po kolana.
Po 14-tej zapakowaliśmy się do auta i w drogę do Playa del Carmen. Po drodze jeszcze kupiliśmy na straganie owoce o mało mówiących nazwach: chikosapot, caimito i jak dla nas najważniejszy, bo po raz pierwszy będziemy jeść go świeżego, jackfruit. Spokojnie dotarliśmy do domu.
Jedno co nas niepokoi to drugi telefon szlag trafił.

 Kolacyjka, a jedno z nas zamówiło coś takiego, czyli taco z krewetkami zapiekanymi w cieście i awokado.
 A tutaj grillowane paski z kurczaka i zielonej papryki, do tego pasta z awokado i sos z pomidorów, cebuli i limonki.
 Nasz hotelik B&B w Bacalar. Są tu tylko 3 pokoje, ale jest bardzo sympatyczne.
 Nasza łajba to ta z prawej.
 Widok na fort od strony laguny.
 Ta granatowa woda przy brzego to cenote Esmeralda. Podobno ma 100 metrów głębokości.
 Wyspy na lagunie to rezerwaty ptactwa i krokodyli. Jest zakaz wstępu na nie. Są odgrodzone bojami i umieszczone są tablice informacyjne.
 Przemierzamy lagunę.
 Widoki naprawdę rajskie. Na pytanie gdzie są piraci, nasz kapitan odpowiedział, że przebranżowili się na polityków.
 Znaczy KAPITAN.
Dorota z jackfuitem.

środa, 5 lutego 2020

Bacalar

Jesteśmy przy samej granicy z Belize w Bacalar nad piękną błękitną laguną. Nasz cel to rejs czterogodzinny po tej fantastycznej lagunie, przeplatany taplaniem się w wodzie i innymi atrakcjami. Jutro o 10 rano startujemy. Miasteczko bardzo przyjemne i spokojne. Co fakt po ulicy często jeżdżą patrole policyjne, ale to chyba norma w Meksyku, tym bardziej że jesteśmy dość blisko granicy z Gwatemalą, a te tereny są znane z porwań dla okupu. Nam to chyba nie grozi, bo kto by za nas dał chociaż 5 peso? 😀😀😀  Laguna jest przewspaniała, a woda naprawdę cudownie chłodzi i jest na dodatek słodka. Staramy się jeść  potrawy meksykańskie, ale nie zawsze nam się to udaje. Dzisiaj po drodze zatrzymaliśmy się  w barze rodzinnym i udało nam się zjeść rej, czyli coś w rodzaju rosołu wołowego, albo z innej iguany, z dużą zawartością warzyw oraz obilę. Obila to po prostu żeberka wieprzowe z ryżem i czarną fasolą.

 Tutaj jest troszeczkę inna choinka.
 Mała majówka.
 Tutaj z mamą i bratem.
 Rej, czyli rosoło zupa.
 Obila.
 Widok na lagunę.
 Kolejna majówka.
Laguna w innym ujęciu.

wtorek, 4 lutego 2020

Rio Secreto

Dzisiaj byliśmy w bardzo sekretnym miejscu. Wleźliśmy pod ziemię i tam prawie przez dwie godziny oglądaliśmy cuda jakie stworzyła natura. Jednym słowem zwiedziliśmy jeden z korytarzy jaskini niedaleko Playa del Carmen. Całość nosi nazwę Rio Sekreto, czyli tłumacząc na nasze tajemnicza rzeka, ale z rzeką to nie ma nic wspólnego bo woda jest stojąca. Zaplanowaliśmy dojazd na 11 bo tam wpuszczają co godzinę. Jak dojechaliśmy na miejsce i kupiliśmy bilety to poinstruowano nas, że mamy rozebrać się do stroi kąpielowych i wszelkie aparaty i kamery zostawić w szafkach. Czyli ze zdjęć d..a. Trudno. Dostaliśmy buty do chodzenia w wodzie (nie po wodzie ), krótką piankę, kapok i kask z czołówką. Do tego kostur do ręki. Idziemy. Trafiamy na Indianina i palimy kadzidło prosząc Bogów o szczęśliwe przejście. Po tej ceremonii w drogę. Tego co widzieliśmy nie da się opisać. Byłem w wielu jaskiniach, ale ta szata naciekowa starczyłaby na wiele. Sama trasa to około 900 metrów, ale 90% z niej to przejście po wodzie lub wręcz płynięcie, gdyż woda momentami ma 4 metry głębokości. Nie wiem czy gdziekolwiek na świecie można przeżyć taką przygodę. Nam było to dane. Kupiliśmy zdjęcia od gościa, który latał z nami z aparatem i je wykonywał. Więc zobaczcie jak to wygląda. Niestety na tych zdjęciach jesteśmy my.

 Przed wejściem.
 Oddajemy pokłon Bogom na dobrą drogę.
 Ścieżka "sucha".
 Niestety powiedzieli, że zwłoki i tak wypłyną.
 Pod spodem 4 metry wody.
Niekiedy było wąsko. 😃😀😏

poniedziałek, 3 lutego 2020

Wyjazd do Uxmal

Cały dwudniowy wyjazd miał na celu zwiedzenie Uxmal. I o dziwo tego dokonaliśmy. W tamtą stronę postanowiliśmy zrobić przerwę w podróży i zwiedzić Valladolid. Faktycznie to trafiliśmy na jakieś uroczystości lub święto, które było uczczone biegiem ulicznym na 10 kilometrów. Bardzo zastanowiło nas to, że ludzie noszą do kościoła wystrojone lalki, ale nic nie znaleźliśmy na ten temat w internecie. Czas na kawę, a jak kawa to najlepiej będzie smakowała przy cenocie Zica, która jest w samym centrum miasta. Do studni można zejść bezpośrednio z kawiarni i opłata to tylko 30 peso. Całość jak już zapewne widzieliście przedstawia się doskonale. Woda nie za zimna i nie za ciepła, a czysta, że gdyby nie te pływające gołe tyłki to można by było pić. Po krótkim taplaniu (głębokość wody do 20 metrów) poszliśmy w stronę auta, ale po drodze skusiły nas zapachy z baru i stwierdziliśmy, że coś przekąsimy. Samych przystawek to zjedliśmy tyle, że już by starczyło, ale po daniu głównym to już ledwo odeszliśmy od stołu. Jedyne co w tym wszystkim przeszkadzało to samochody, bo bar był na rogu jednego z głównych skrzyżowań. W tym momencie obiad mogliśmy sobie odpuścić i ruszyć prosto do miejsca noclegu czyli Santa Elena. Miejsce bajkowe. Domki okrągłe w kształcie uli kryte strzechą z liści palmowych co dawało dodatkowy efekt zapachowy nagrzanego siana. Wokoło ścieżki i ścieżynki i pełno różnych roślin. Oczywiście uzupełnieniem jest basen, pomieszczenie fitness i restauracja. Na kolację zjadłem zupę z awokado. Po prostu super. Całość jest własnością Pani w starszym wieku pochodzącą  z Anglii, która trafiła do Meksyku jakieś 20 lat temu i tu postanowiła zająć się czymś co da jej radość i wytchnienie. I chyba to osiągnęła.
Rano przy śniadaniu chodziła od stolika do stolika i z każdym z gości zagadywała na temat samopoczucia i oczywiście wrażeń z pobytu w jej krainie radości.
Noc była dość chłodna jak na tutejsze warunki i lekko byliśmy rano schłodzeni, ale szybko wstające słońce rozgrzało starych wapniaków i już było dobrze. Śniadanie extra. W wielu miejscach na świecie jadłem śniadania w B&B, ale tutaj to naprawdę uczta. Do tego co macie na zdjęciu były jeszcze grzanki i ciasteczko oraz kawa i sok z cytrusów. Po śniadaniu w drogę do Uxmal. To tylko 20 kilometrów i byliśmy w miarę wcześnie co zaowocowało tym, że było dość mało ludzi. Wstęp to już 450 peso, a nie jak piszą w przewodnikach 200, ale naprawdę warto. Przede wszystkim można włazić prawie wszędzie, włącznie na jedną z dwóch piramid co jest wielką frajdą i co niektórzy mieli pietra bo schody są naprawdę bardzo, ale to bardzo strome. Jak to wygląda to macie na zdjęciach. Jak dla mnie to jest lepsze niż Chichen Itza. Po zwiedzaniu trzeba się wykąpać, a najlepiej to się robi w cenocie. Po tej stronie Jukatanu jest ich niewiele, ale jedną wyczailiśmy, którą częściej odwiedzają autochtoni niż turyści, ale jak sami widzicie jest piękna, a woda pierwsza klasa. Jej nazwa prawie łamie język i brzmi Kankirixche. Jeszcze po drodze tylko wstąpiliśmy do żółtego miasteczka Izamal. Jest tu pomnik Jana Pawła II, który w 1993 roku koronował tu Matkę Boską Gwadelupską. Posiłek w barze ulicznym i powrót do kwatery głównej.

 Śniadanie naprawdę iście królewskie.
 Pierwsza piramida w Uxmal. Piramida Wróżbity.
 I jej szczyt.
 Fragment czworoboku Mniszek.
 Widok od strony wewnętrznej na jedną ze ścian.
 Wejście na Piramidę Starej Czarownicy.
 I zejście.
 Inne ujęcie na Piramidę Wróżbity.
 Orkiestra Mexikana.
CenotaKankirixche.

 I jeszcze jedno ujęcie.
 Tak zaczyna się robić tequilę. Zaczynamy od agawy niebieskiej.
 Bryczka w Izamal 😀😀😀😀😀😀
 Wejście do kościoła w Izamal.
 Jak są Majowie to muszą być też Majki.
"Nasz" bar przydrożny.