piątek, 22 października 2021

Monastyr Gelati

 Kompleks Gelati był założony przez Dawida Budowniczego w XII wieku i składa się z trzech cerkwi. Największej Najświętszej Maryi Panny oraz Św. Mikołaja i Św. Grzegorza. Cały kompleks robi naprawdę wrażenie i myślę, że jak zakończy się jego renowacja to będzie to prawdziwa perełka. Pod koniec XX wieku na listę Dziedzictwa Światowego UNESCO. Oczywiście położony jest na wzgórzu i tak jak w poprzednim przypadku w środku dyżurują mnisi, którzy cały czas odprawiają modły. My swoim starym zwyczajem zakupiliśmy świece i zapaliliśmy za przodków. Zawsze tak robimy. Mamy nadzieję, że również w ten sposób oprócz pamięci o naszych bliskich, wspomagamy monastyr.

Samo wejście jest zaskakujące. Trzeba przejść po schodkach przez fragment bramy.

Widok na główną cerkiew.

Wewnątrz jak i na zewnątrz trwa remont.

Nawa główna.

Freski prawdopodobnie z XII wieku.

Budynek tzw. świecki, gdzie mieściła się uczelnia.

Główna cerkiew, a z tyłu Św. Grzegorza.

Dzwonnica.


Jutro wracamy do kraju. Wyjazd był niezbyt udany, ale nie ze względu na to, że Gruzja to nie jest ciekawy kraj. Wręcz przeciwnie, to jest bardzo ciekawy i gościnny kraj. Może kuchnia po półtora tygodnia troszeczkę nam się przejadła, ale głównym powodem tego "niezbyt" była nasza choroba. Jeszcze teraz odczuwamy jej skutki, a wiadomo jak facet ma nawet katar, to jest na progu śmierci.
DO ZOBACZENIA W POLSCE.





 

Monastyr Motsameta

 Dzisiejszy dzień był bardzo religijny. Zwiedziliśmy dwa monastyry, a pierwszy był Motsameta. Jedno jest niesamowite to położenie tych monastyrów. Najczęściej górują nad okolicą z jakiegoś wzgórza. Są naprawdę ekstra położone, ale nie koniecznie odpowiednio zadbane. Mówię tu o otoczeniu, a nie o samych budynkach, gdyż w większości budynki są remontowane po czasach minionych. Widać, że wokoło kiedyś były ogrody, sady itd. Teraz są zarośnięte chwastami. Może to jest spowodowane małą obsadą klasztorów? Ale do rzeczy. Pierwszy monastyr jest pod wezwaniem Braci Argweti. W VIII wieku zorganizowali powstanie przeciw arabom, a jak ono upadło to nie chcieli przejść na islam i ponieśli z tego powodu śmierć. Cały kompleks jest dość niewielki, ale za to super położony. Sama cerkiew nie wiem czy pomieści 50 osób, ale nie za bardzo potrzebna większa, bo jest on sporo oddalony od  najbliższej wsi. Zwiedzanie jest darmowe, jedynie należy zachowywać się odpowiednio, gdyż cały czas trwają modły.

Brama wjazdowa do kompleksu.

Budynek cerkwi. Ciężko było nam zrobić jakąkolwiek fotografię, gdyż mieliśmy wszystko pod słońce.

Wnętrze cerkwi.

Po prawej relikwiarz ze szczątkami braci.

Dzwonnica, a na pierwszym planie studnia. Co dziwne czynna i bardzo głęboka.

Położenie jak widać wspaniałe.

Drzwi główne do cerkwi z wizerunkami braci.

Widok z drugiej strony budynku.

Starałem się ująć cały klasztor.








czwartek, 21 października 2021

Okolice Kutaisi cz. 2

Po zobaczeniu kanionu zdecydowaliśmy się na zobaczenie jaskini Prometeusz. Jest to typowa jaskinia krasowa, która leży troszeczkę w bok po drodze do Kutaisi. Wszystko byłoby naprawdę super gdyby nie to, że pani przewodniczka zrobiła wyścig przez jaskinię. Na naprawdę fajnej i dość długiej trasie zatrzymała się tylko trzy razy, a że trasa dość śliska to patrzyliśmy głównie pod nogi zamiast na cudo przyrody. Mimo tego sprintu to i tak było fajnie. 

  

Jaskinia jest super oświetlona. Zdjęcia nie są zbyt ostre, bo robione z wolnej ręki.

W trakcie "biegu" zaliczyliśmy kilka komór.

I kolejna.

Naprawdę było co oglądać. Tylko szkoda, że tak w biegu.

Potęga wody i czasu.



Okolica Kutaisi

 Dzisiaj mamy dzień zwiedzania okolic Kutaisi. Jedną rzecz mogę od razu powiedzieć, że jak macie przewodnik "Gruzja i Armenia oraz Azerbejdżan" z wydawnictwa Bezdroża z 2008 roku to go wyrzućcie jak jedziecie do Gruzji. Po prostu beznadzieja!!! Otóż okolice Kutaisi to naprawdę interesujące miejsce, a tam praktycznie wspomina się dwa, do których jutro pojedziemy. Jest to monastyr Gelati i rezerwat Sataplia.

Dzisiaj zaczęliśmy od kanionu Okatse. Wynajęliśmy auto z kierowcą, bo nie wyobrażam sobie tutaj jeździć po ulicach, a jednocześnie jest to tańsze. Na miejsce dojechaliśmy kręcąc ostre serpentyny przy nachyleniu chyba 45 stopni. Aż czuć było swąd gumy, tak mocno zagrzał nam silnik. Na miejscu musieliśmy kupić bilety na trasę widokową,  która prowadzi nad kanionem. Dziwna sprawa bo facet obok kasy sprzedał nam bilety z wczoraj, a kasjerka potwierdziła, że są OK. Również nie było z tym problemu przy wejściu na trasę widokową. Można by było pomyśleć, że to jakaś zmowa albo coś. Bilety nam zabrano. Od kasy do kanionu jest 4-5 km drogi, którą najlepiej przebyć Ładą Niwą albo inną terenówką. Jeżeli mamy więcej czasu to proponuję przejść pieszo. Jest ostro pod górę i ostro na dół i tak kilka razy. Po wejściu przez bramkę na trasę widokową zaczyna się niewinnie, a potem coraz lepiej bo idziemy nad kanionem, a pod stopami mamy kratkę. Naprawdę robi wrażenie. Widoki dech zapierają i schody momentami też. Kulminacją przejścia jest platforma widokowa, która wychodzi nad prawie środek kanionu. Oczywiście z kratką pod stopami. Nie wiem czemu czułem jakieś dziwne mrowienie w nogach. Głębokość kanionu jak podają źródła pisane to 100 metrów. Ja myślę, że 500.


Początek trasy widokowej.


Robi się coraz ciekawiej.


I jeszcze ciekawiej.

Tu już mamy drżenie w kolanach i dziwne mrówki.

A tutaj to dochodzi lekki zawrót głowy.

Jeszcze jeden fajny widoczek.

I wszystko pod stopami.

I jeszcze jeden rzut oka w dół.


środa, 20 października 2021

Podróż do Kutaisi

 Dwa dni wcześniej kupiliśmy bilet, żeby mieć pewność, że uda nam się na czas wrócić. Stawić musieliśmy się o ósmej rano, więc wczoraj ogarnęliśmy pokój i spakowaliśmy się. Gadanie, gadaniem, a i tak czekaliśmy na komplet, który został zebrany dwadzieścia po ósmej. Należy zaznaczyć, że jest to super czas, gdyż średnio zebranie kompletu trwa około 2 godzin. No więc w drogę! I tu nastąpił drobny problem, bo jak jechaliśmy w tę stronę to było pod górę i trochę inny był widok, a teraz w dół i tylko co chwila używanie hamulców i klaksonu. Żeby podnieść adrenalinę, kierowca w czasie jazdy odebrał chyba z 50 telefonów, robiąc prawdopodobnie za infolinię, oczywiście nie posiadając zestawu głośnomówiącego. Dodatkowym elementem były wychodzące co pewien czas na drogę krowy i świnie. Kilka razy zakończyło się to ostrym hamowaniem. Trzeba jednak przyznać, że droga miała swój urok i niestety zdjęcia nie oddadzą tego co widzieliśmy. Tym bardziej, że większość jest robiona przez szybę. Całość podróży zakończyliśmy o 14-stej, czyli prawie 6godzin w busie w masce. Dość, że płaskie tyłki to jeszcze uszy jak u szympansów. 


W większości dolin leżała mgła, a może bardziej chmury.

Oczywiście przy większości stojących na poboczu pojazdów, nasz kierowca musiał obowiązkowo się zatrzymać i zamienić chociaż dwa zdania.

Widoki piękne, ale za tymi wątłymi zabezpieczeniami jest od kilkudziesięciu nawet do dwustu i trzystu metrów pionu. A wyobraźnia działa.

Widać tu fragment pobocza świeżo zrekonstruowanego. Wszystko wskazywało na to, że po prostu część drogi niedawno zjechała na dół.

Tu fajnie widać zbocze, którym jedziemy busem.

Zatrzymaliśmy się bo kierowca zabrał jeszcze jedną osobę, która stała w przejściu 3 godziny. 

My mogliśmy wykonać w tym czasie kilka zdjęć.

To wcięcie w górce po lewej to nasza droga.

Żywi dotarliśmy do Kutaisi.














wtorek, 19 października 2021

Poprawka

 

Wczoraj poszło coś nie tak ze zdjęciami, więc zamieszczam jeszcze raz. Bardzo wolno idzie zgrywanie zdjęć. Żeby włożyć jedno zdjęcie to trzeba z 15 minut. Mam nadzieję, że teraz przejdą.


Taką pogodę mamy od kilku dni. Co chwilę pada.


Pod lodowcem.

Jakiś ten lodowiec szary. Za to bardzo niebezpieczny bo co chwilę lecą z niego kamienie i to sporych rozmiarów.

Widok na dolinkę.

Szlak bardzo podobny jak u nas w Karkonoszach.









poniedziałek, 18 października 2021

Glacjał

Tak. Nie ma jak wylądować na całkowitym za......iu. Okazało się, że nie mamy dostępu do internetu mimo, że jesteśmy w centrum miasta. Ale nie ma co narzekać. Od dwóch dni leje. Myślę, że to był głupi pomysł jechać do Gruzji w październiku. Ale jak się jest to trzeba kombinować. Trzy dni temu byliśmy na lodowcu. Wzięliśmy gościa, który nas zawiózł pod mostek i powiedział, że on poczeka 3-4 godziny tutaj i my powinniśmy obrócić. OK. Tylko nam się nie spieszyło i przyszliśmy za 6 godzin. Ale gościu był niezbyt zadowolony. Wiedział, że dziadków wiezie. Poza tym to było tak fajnie, że szkoda byłoby się spieszyć. Zresztą  sami zobaczcie.

Nie wiem po jaką cholerę ciągłem ten sprzęt kiedy nie mogę zamieścić zdjęcia. Mam to w .... 
















środa, 13 października 2021

Wypad na wodospady

Rano zmieniliśmy hotel, bo wczoraj okazało się, że przez przypadek przez pięć dni mieszkaliśmy na lewo za pół ceny. Jak przyszło do negocjacji ile za kolejne 7 nocy to okazało się, że życzą sobie 1400 lari (około 1600 zł). No to pociągnęli na bogato. Internet i booking. Jest 200 metrów dalej hotel, że proponują za 7 nocy 400 lari. Że już było dość późno to Endriu zapakował sobie adres na GPS i poszedł szukać nowego lokum. Po mniej więcej 45 minutach wraca.

- I co załatwiłeś?ń

- Nie znalazłem.

- A pytałeś kogoś gdzie to jest?

- No GPS pokazuje, a tam nic nie ma. Kilka razy oblazłem. 

No cóż można począć, idziemy. Faktycznie łazimy jak ciućmoki przez 20 minut. Niby tu, a nie ma nic. Trzy osoby zgadnięte i o dziwo jest hotel. Nie oświetlona chałupa zaraz przy głównym trakcie. Wszystko OK za 400 lari (520 zł) mamy noclegi za 2 osoby na 7 nocy. 

Po przeprowadzce o 10.00, bo tak się umówiliśmy z gospodarzami, ruszamy do "centrum" żeby ruszyć w trasę. Nasz trzy dni wcześniej poznany kierowca stał na posterunku i zaproponował wyjazd na wodospady Shdugra (Mazeri). Wynajęcie jego pojazdu na cały dzień to 120 lari. OK. Pojechali. Dotarliśmy w łożysko rzeki wypływającej z wysokich gór. Nasz kierowca pokazał nam  oddali wodospady i powiedział "dwie godziny tam i dwie godziny powrót, a ja tu na was poczekam". Damy radę. "Lekko" osłabieni po ostatnich dobach popychamy do przodu. Po kilkuset metrach w miarę płasko zaczęło się pod górkę. Okazało, że trzeba podejść w pionie około 700 metrów. Okolica przepiękna, idziemy ostro pod górę, mijamy zamkniętą budę typu piwo kiełbaska itp, oraz siedzibę straży granicznej (za przełęczą granica z Rosją). Jesteśmy prawie pod wodospadami, a tu z za jednej góry chmura, która za zadanie postawiła sobie zmoczyć nam tyłki. Zaczęło padać i to dość ostro, więc tylko kilka zdjęć, kurtki na plecy i na dół. Ufff. Zeszliśmy do bazy, gdzie zastał nasz kierowca, co w sumie nam zajęło 3,5 godziny. Może coś zjemy? Oczywiście. Nasz kierowca chce nas ugościć więc zamawia 2 litry swojskiego wina, Andrzej piwo, a ja szaszłyk. Zanim się obróciliśmy na stole ląduje chaczapuri, coś jeszcze podobnego ale z serem i na końcu mój szaszłyk. Okazało się, ze nasz kierowca będzie nas gościł. Przyznał się, że jak nas nie było to wypił "tri stakańcziki wina" (3x200 gram). Zaczęły się toasty za, rodzinę, za dzieci, za pokój itd. Nie można odpuścić, bo jak któryś się wyłamie to będzie problem. Po zakończeniu padła propozycja ze strony kierowcy, że jeszcze jedno wino. Mówię nie. No to może tylko liter. Nie!!!! Zapłaciliśmy sami za gościnę co bardzo było źle widziane przez naszego kierowcę, spisaliśmy testamenty i weszliśmy do auta i w drogę. Barierki są od strony przepaści, ale te krowy, to już szok. Ale lekko spoceni dotarliśmy szczęśliwie do Mesti.

W drodze na wodospady zatrzymaliśmy się, żeby podziwiać widoki.

Idziemy niby płasko. A potem będzie niespodzianka.

Nasze wodospady.


I ten nasz już przy powrocie.

Stanica pograniczników. Ale byłby tłum chętnych jakby naszym zaproponowali (HIHI)

Grzyby w tajdze.

Oczywiście jak zeszliśmy to pogoda była OK.

No i nasz kierowca. Ma tylko 73 lata.




Fajnie, że jesteście, że czytacie naszego bloga. Pobudza nas to do działania i pisania. Czekamy na komentarze.