sobota, 17 lutego 2018

Góry Sowie 10-11.02.2018

O tym wyjeździe można powiedzieć, że nareszcie. 
W końcu ruszyliśmy nasze skromne osoby (oczywiście z nieodłączną Klarą - jamnikiem wysokogórskim) i trafiliśmy w Góry Sowie. Na pierwszy raz w tym roku zaplanowaliśmy coś niższego żeby sprawdzić, czy jeszcze damy radę w tym "XXI" wieku poruszać się po szlaku w górach. Zakotwiczyliśmy w Rościszowie o 9.20, 10 lutego w gospodarstwie agroturystycznym "Cicha Woda". Drobne przepakowanie w pokoju, żeby nic nie brać niepotrzebnie i w drogę. Nareszcie to co człowiek lubi najbardziej. Pogoda super, bo mrozik w granicach 2-3 stopni, rzadko to rzadko ale wychodzi słoneczko i przede wszystkim biało, a tego najbardziej nam brak tej zimy na Dolnym Śląsku. 
Trasa niezbyt długa, bo poszliśmy w miarę dobrym tempie na Wielką Sowę i potem zejście do schroniska Sowa, a tam co? Telewizor i transmisja konkursu olimpijskiego ze skoków na małej skoczni. Napięcie sięgało zenitu gdy po pierwszej serii prowadzi Hula, a Stoch jest drugi. Kobiety w barze nie nadążają lać piwo. Wszyscy zgrzytają zębami bo druga seria dłuży się i dłuży. Z sali ktoś nie wytrzymuje i puszcza lekką "wiązkę" w stronę sędziów jak po raz czwarty ściągają Ammana z belki. Kolejny krzyczy "panie Turek, kończ pan te zawody", ale sędziowie są niewzruszeni i doprowadzają całą salę do bólu głowy po ostatnim skoku w drugiej serii. Wstaliśmy i poszliśmy dalej. Do pokoju dotarliśmy po ciemku.
Na drugi dzień zaplanowaliśmy fort w Srebrnej Górze. Okazało się, że nie byliśmy tam od szkoły średniej, a to już niestety kilka dekad. Dużo się zmieniło na lepsze. Obiek po woli nabiera blasku i naprawdę warto go odwiedzić.
Mogę polecić Gospodarstwo Agroturystyczne "Cicha Woda" w Rościszowie z całą odpowiedzialnością. Czysto, miła obsługa, dobre jedzenie (ciężko zjeść całą porcję).
Patrząc na otoczenie to musi tam być fantastycznie gdy zrobi się zielono.



 Klara czyszcząca Łapy z kulek śnieżnych.
 W taki szlak to aż miło się wbić. Konieczny kaptur na głowie ze względu na okiść.
 Sowy na Wielkiej Sowie.
 Klara jako kibic skoków.
 "Cicha Woda" w Rościszowie.
 Przejście do Donjonu. Fort Srebrna Góra.
Brama główna Donjonu. Fort Srebrna Góra.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Jak to się mówi z Nowym Rokiem nowym krokiem.
Zaczęliśmy od dwóch rodzinnych wyjazdów na narty. Pierwszy to był Szczyrk 14-16 stycznia, a drugi jednodniowy do Harahowa 4 lutego. W Szczyrku to można powiedzieć, że byliśmy jednocześnie dwa razy - pierwszy i ostatni. Można było pojeździć i tutaj dajemy trzy gwiazdki, że mimo ogólnopolskiego braku śniegu to w wyższych partiach trasy były utrzymane naprawdę dobrze, ale traktowanie turystów na dole jako zło konieczne to już przesada. Ogólnie bardzo drogo, a obsługa w restauracjach i hotelach to masakra. Żeby na kufel piwa od zamówienia do realizacji czekać 40 minut?! Przecież człowiek nie wielbłąd i pić musi. Dobrze, że matka natura obdarzyła nas ciekawymi widokami.
Co do Harahowa to normalka. Bardzo dobrze utrzymane trasy i niezbyt dużo ludzi co pozwoliło nam dosyć mocno pojeździć, tak że pod koniec ciężko było do końca kontrolować narty. Wykonałem swój jak dotychczas najdłuższy ślizg plecno-brzuszno-boczno-głowno-pośladkowy, który trwał ponad 50 metrów, a ja nie byłem w stanie wyhamować. Ogólne super.